W tym wyjątkowym dla poznaniaków dniu, zachęcamy do przeczytania wywiadu z Mirosławem Jakubowskim – świadkiem czerwca i człowiekiem Rataj.
Czerwiec w Poznaniu przywodzi na myśl wydarzenia z roku 1956. Na Ratajach mieszkają świadkowie tamtych dni. Pan Mirosław Jakubowski jest członkiem Towarzystwa Hipolita Cegielskiego i opowiada o 28 czerwca młodszym pokoleniom. Od 50 lat mieszka na osiedlu Oświecenia. Dziś ma 86 lat, jednak udowadnia, że wiek to tylko liczba. Na co dzień jeździ samochodem na działkę, w ubiegłym roku przyczynił się do napisania książki „Na misjach pod równikiem” Anny Migdałek. Na przestrzeni lat otrzymał wiele odznaczeń, jako senior był statystą w filmach i modelem, poza tym patrzy na nas z muralu na os. Rusa.
– Panie Mirosławie, jak to było z tą książką?
– Została ona wydana w 2023 roku m.in. dzięki mojej inicjatywie i Towarzystwa Miłośników Pobiedzisk oraz Gminie Pobiedzisk. Pomagałem zbierać do niej materiały. Jest to książka mówiąca o dwóch zakonnikach – o franciszkanie o. Eleuteriuszu Stanisławie Klimczaku oraz werbiście o. Czesławie Osieckim. Ze Stanisławem chodziłem do jednej klasy. Było to po zawirowaniach wojennych. Ze starówki trafiłem do Pobiedzisk. Mieszkałem tam siedem lat i skończyłem szkołę podstawową. Stasiu był moim serdecznym przyjacielem. Zawsze był osobą o wielkim sercu. Przez 50 lat pracował w Kongo. Zawsze, kiedy wracał do Pobiedzisk, a wracał w każde wakacje, opowiadał o swoich przygodach i pokazywał zdjęcia. Mówił, że jedyne co ma, to torba i te fotografie. Z kolei Czesio Osiecki pracował na wyspie Flores w Indonezji. Odwiedził go tam nawet papież Jan Paweł II. Poznaliśmy się, kiedy papież z kolei przyjechał do Poznania. Ja byłem w ochronie.
– Czesław Osiecki był mieszkańcem Rataj do 1942 roku. Co więcej, jego rodzice byli właścicielami tych ziem.
– Czesiu był chrzczony w parafii świętego Rocha, miał tam również pierwszą komunię świętą. Pod koniec lipca 1942 roku Czesław wraz z rodzicami został wysiedlony z domu na Ratajach w okolice Pobiedzisk, dokładnie do wsi Gołunin, gdzie mieszkał do końca wojny. Miał jedenaścioro rodzeństwa. Jeden z jego braci opowiedział mi o tym, że Rataje były częściowo ich własnością. Czesia porównuję do Matki Teresy z Kalkuty, względnie do ojca Żelazka. Mam wszystkie jego dwadzieścia książek. Czesio pisał do mnie listy.
– Ojcowie służyli w różnych zakonach, ale łączą ich Pobiedziska i równik.
– Kiedy zastanawialiśmy się nad tytułem, wpadliśmy na to, że zarówno Indonezja i Kongo leżą na równiku. Dlatego pani Anna Migdałek nadała książce tytuł – „Na misjach pod równikiem”.
– No tak, pan jako nauczyciel geografii od razu to wyłapał.
– Rzeczywiście jestem emerytowanym nauczycielem biologii i wf-u, także absolwentem III Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu i na stulecie szkoły dostałem nawet Laur Kantego. Ukończyłem w 1967 roku Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi.
– Jednak najpierw studiował pan w Toruniu?
– Chciałem skończyć prawo na poznańskim uniwersytecie, złożyłem nawet podanie, ale po wydarzeniach ‘56 roku bałem się studiować w Poznaniu. Papiery ze szkoły odbierali moi rodzice. Do Torunia trafiłem zupełnie przypadkowo, do studium nauczycielskiego, a po dwóch latach wróciłem do Poznania.
– Proszę opowiedzieć, jak pan pamięta ten dzień, 28 czerwca 1956 roku.
– Brałem czynny udział w wypadkach poznańskiego czerwca, później zresztą były one nazwane powstaniem. Matka pracowała w sklepie, ojciec pracował u Cegielskiego. On wyszedł z robotnikami na ulice, jednak niewiele nam o tym w domu mówił. Wtedy była bieda. Pracowałem odkąd skończyłem szesnaście lat. 28 czerwca 1956 roku zaczęły się wakacje, więc rozpocząłem pracę jako konwojent w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Artykułami Spożywczymi. Pracowałem tam cztery godziny. O 10:00 było po wszystkim, bo na ulicy Dąbrowskiego zatrzymał nas tłum ludzi. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Towar wieźliśmy nyską. Były to takie artykuły spożywcze, jak musztarda, marmolada, sól czy cukier. Wyszliśmy zapytać, co się dzieje i wtedy dowiedzieliśmy się, że jest strajk. Pracownicy domagali się podwyżek płac, godnego życia. Widziałem jak zrzucali z gmachu ZUSu zagłuszającą radiostację. Jednego z rannych chłopaków, którego w ogóle nie znałem, musiałem przetransportować do szpitala. Milicjanci chcieli nas zatrzymać i przesłuchać, ale udało mi się uciec. Kolegę jednak przesłuchali i podał moje nazwisko. Kiedy wróciłem do nyski, już jej nie było. Ukradziono ją z towarem. Bardzo się wystraszyłem. Kierowca zadzwonił do dyrekcji, a oni już wszystko wiedzieli. Do pracy wróciłem za dwa dni i pracowałem popołudniami, kiedy było spokojniej, a płacono mi w towarze, żebym nie dostawał żadnych poborów. Oficjalnie nie byłem pracownikiem.
– Do kiedy się pan ukrywał?
– Jakoś do października. Dopiero cztery miesiące później ujawniłem się, oddając krew dla Węgrów.
– Później pracował pan jako nauczyciel geografii w Kobylnicy?
– Tak, ale także w Swarzędzu i Wierzonce, a od 1972 roku do końca swojej aktywności zawodowej byłem związany ze szkołami na Ratajach, chyba prawie ze wszystkimi. Pracowałem w Szkole Podstawowej nr 2, 14, 19, 20, w X LO. W latach 1973-1975 byłem dyrektorem Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego. W 1975 roku rozpocząłem pracę w Zespole Szkół Specjalnych 105 na Śródce i uzyskałem II stopień specjalizacji z zakresu oligofrenopedagogiki oraz ukończyłem studia podyplomowe w Instytucie Pedagogiki Specjalnej im. M. Grzegorzewskiej w Warszawie.
– Na Rataje przeprowadził się pan ze starówki w 1973 roku.
– Dokładnie z ulicy Długiej. Do dziś jestem związany z Towarzystwem Miłośników Poznańskiej Fary, gdzie byłem ochrzczony. A od 51 lat mieszkam w tym mieszkaniu na osiedlu Oświecenia, gdzie jest pani dziś moim gościem. Dokładnie wiem, że to było 51 lat temu, ponieważ tyle ma moja młodsza córka, która mieszka w Poznaniu do dziś. Starsza córka ma 59 lat i mieszka w Kopenhadze. Wówczas poza osiedlem Piastowskim, Oświecenia i Powstań Narodowych były tutaj tylko pola. A jeszcze dawniej, kiedy byłem dzieckiem i jeździłem z tatą rowerem przez Rataje do Starołęki do babci, to były tu pola kukurydzy i buraków. Moja córka chodziła do Szkoły Podstawowej nr 14.
– Jako mała dziewczynka chodziła do szkoły sama?
– W kolejnym wejściu mieszkał rok starszy Andrzej Gajewski – olimpijczyk, kajakarz i to on ją zaprowadzał i odprowadzał ze szkoły. Mieszkał tutaj także Władysław Stecyk, olimpijczyk-zapaśnik z WKS Grunwald czy Jan Domino, który przez 17 lat grał w Lechu Poznań, ale i Mirosław Justek, który był w kadrze narodowej Kazimierza Górskiego.
– Jak się panu mieszka na Ratajach?
– Mam 48-metrowe mieszkanie, jest skromne, ale każdy, kto do mnie przyjeżdża jest zachwycony zielenią.
– Zieleń jest panu bliska. Od 2001 roku był pan członkiem Rady Osiedla „Zielone Rataje”.
– Załatwiłem sto drzewek od ogrodników z Kobylnicy, które zasadzone zostały w Parku Rataje.
– Jest pan cały czas aktywny społecznie. Był pan także członkiem okręgowej komisji wyborczej w wyborach 12 maja.
– Chyba byłem najstarszym członkiem w Poznaniu. <śmiech>
– Praca zawodowa to jedno, ale włączył się Pan także aktywnie w nurt pracy społecznej.
– Tak, w klubie HDK PCK w Poznaniu pracowałem jako działacz promujący rolę i znaczenie krwiodawstwa w ratowaniu życia ludzkiego. Byłem również pilotem wycieczek krajowych i zagranicznych, moją pasją zawsze było kolarstwo. Przez wiele pełniłem funkcję ławnika sądowego w Sądzie Rejonowym i Okręgowym, otrzymując wyróżnienie za długą i sumienną służbę. Jestem członkiem Zarządu Stowarzyszenia „Poznański Czerwiec 56″.
– Opowiada pan także w wydarzeniach z czerwca 1956 roku w szkołach.
– Jeżdżę regularnie do szkół i rozmawiam z dziećmi. Jedno ze spotkań zapadło mi w pamięć. Kiedy opowiadałem o tym, że była u nas bieda, że za kradzież jedzenia można było stracić nawet życie, zgłosił się jeden z młodych chłopców i zapytał dlaczego walczyło się o jedzenie, skoro jest go pełno w sklepach. Proszę zobaczyć, jak daleko jesteśmy od tamtych wydarzeń i lat.
– Przyczynił się pan także do wybudowania dwóch pomników w Poznaniu, w ramach działań Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego.
– To pomnik Hipolita Cegielskiego na Placu Wiosny Ludów, a drugi Ignacego Jana Paderewskiego przed Akademią Muzyczną przy placu Mickiewicza. To wiekopomne dzieło, jestem dumny, że stanęły z naszej inicjatywy. Z naszej, ponieważ inicjatorem był Marian Król – wieloletni prezydent Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego, w przeszłości także poseł na Sejm i wojewoda Poznański. Zmarł w marcu.
– Niedawno w Szreniawie z kolei zasadził pan drzewo.
– Tak. W Muzeum Rolnictwa w Szreniawie zasadziliśmy dąb, który ma na imię Ignacy. To również był pomysł prezydenta Mariana Króla. Zrobiliśmy to już w jego imieniu. W Towarzystwie jest nas coraz mniej. Dlatego póki mogę, to jeżdżę do telewizji czy szkół i opowiadam o wydarzeniach z czerwca 1956 roku. Opiekuję się także grobami zmarłych „czerwcowców”.
– Życzę Panu dużo zdrowia i energii.
– Dziękuję za rozmowę.
Wywiad autorstwa Wioletty Łechtańskiej-Błaszczak pochodzi z czerwcowego numeru Gazety Ratajskiej Wioleta Łechtańska-Błaszczak
Zdjęcie: Mirosław Jakubowski – w lewym górnym rogu.